Medytacja w stresie, czyli o tym, że czasem nie chce mi się nawet starać...

Dzieje się! Po kilku spokojnych miesiącach, kiedy kolejne tygodnie mijały bezstresowo, a każdy był podobny do poprzedniego, nadszedł czas na ZMIANY. I jak to zwykle bywa, wraz z perspektywą przemian, pojawił się STRES. I mimo, że te zmiany, które mnie obecnie dotyczą, są pozytywne, to reakcja mojego organizmu zdecydowanie do pozytywnych nie należy!

Głowę mam pełną - myśli, pytań, pomysłów. Kotłuje się to wszystko bez ładu i składu, wciąż pojawiają się nowe wątki. Wpadam na pomysł najlepszy na świecie, który już parę godzin później wydaje mi się kompletnie nietrafiony. Albo na odwrót - coś, co w pierwszej chwili całkowicie odrzuciłam, zaczyna jawić się jako całkiem ciekawa propozycja.

Bardzo wyrazista jest przy tym huśtawka nastrojów - od euforii, przez obojętność, do kompletnej rozpaczy - i to często niezależnie od czynników zewnętrznych (na przykład: w danej kwestii nic się nie zmieniło, ale mój obraz sytuacji w ciągu kilku godzin/dni potrafił przeobrazić się wielokrotnie z optymistycznego w pesymistyczny - i z powrotem, i tak wiele razy...).

Te wszystkie myśli i emocje spędzają mi sen z powiek. Długo nie mogę zasnąć - jestem podekscytowana, wciąż roztrząsam i rozkładam na czynniki pierwsze kolejne kwestie - po czym budzę się o świcie, nabuzowana adrenaliną i gotowa do podejmowania kolejnych działań.

Po kilku/kilkunastu dniach takiego myślowo-emocjonalnego rollercoastera, przychodzi czas na zniechęcenie, rezygnację i obojętność. Jestem wyczerpana, mam wrażenie, że stoję w miejscu, i jest mi już wszystko jedno...

A potem znowu... ożywienie, natłok myśli i emocji. I tak w kółko!

Co istotne, w tym całym chaosie bardzo zmienił się mój tryb życia. Nagle kilkanaście godzin dziennie przed ekranem monitora stało się całkiem znośne ("przecież MUSZĘ jeszcze tyyyle przeczytać w Internecie..."). Przestałam odczuwać potrzebę i chęć oderwania się od komputera i zrobienia przerwy na jakikolwiek ruch. Nagle zaczęło mi brakować czasu na codzienne ćwiczenia ("poćwiczę później, przecież teraz MUSZĘ dowiedzieć się tak bardzo wielu rzeczy w bardzo krótkim czasie!"). A do tego wszystkiego niemal zapomniałam o medytacji ("pomedytuję ZA CHWILĘ" - i tak zawsze znajdzie się coś ważniejszego i nagle robi się wieczór...).

I piszę o tym dlatego, że uważam, że to bardzo, ale to bardzo ciekawe - że w czasie stresu, zmęczenia i natłoku zdarzeń, kiedy szeroko pojęte "dbanie o siebie", jest mi najbardziej potrzebne - nagle, zupełnie przewrotnie, staje się ostatnim z moich życiowych priorytetów. To niezwykłe, że mimo iż wiem, co może mi pomóc, każdorazowo muszę sama siebie mocno motywować, aby pomedytować/pobiegać/wyjść na spacer. Zupełnie tak, jakby ten mój kocioł stresu był wirem, który wciąga coraz bardziej... i trudno się z niego wydostać.

Patrząc jednak z perspektywy kilku ostatnich tygodni cieszę się, że mimo wszystko udaje mi się mobilizować do ruchu i medytacji. Nawet jeśli robię to z mniejszą intensywnością i częstotliwością niż wcześniej, to jestem przekonana, że lepiej mało, niż wcale. I myślę sobie, że chyba trochę mi łatwiej funkcjonować ze świadomością, że mogę coś dla siebie zrobić, żeby ułatwić sobie trudniejsze czasy. Tylko dobrze byłoby jeszcze popracować nad tym, aby w najtrudniejszych momentach nie odkładać tych pozytywnych aktywności w nieskończoność "na później" :)

A Wy jakie macie doświadczenia ze stresem? Czy macie świadomość reakcji swojego ciała na stresujące sytuacje? Jakie pojawiają Wam się wtedy myśli i emocje? Czy stosujecie jakieś sprawdzone sposoby na stres? A może po prostu staracie się go "przeczekać"? Jeśli masz ochotę, podziel się swoimi doświadczeniami :)

PS. Wybaczcie, ale zanosi się na dłuższą przerwę w pisaniu... Pochłaniają mnie nowe, życiowe projekty!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ćwiczenie uważności w ruchu