Był kurs, nie ma kursu. Skończyło się. I gdzie te fajerwerki?

Osiem tygodni codziennych medytacji i cotygodniowych spotkań w ramach programu "Redukcja stresu oparta na uważności" dobiegło końca, a moim pierwszym odczuciem po ostatnim spotkaniu było... rozczarowanie.



W głowie kotłowały mi się głównie takie myśli: Jak to, już? Tak szybko?
A gdzie diametralna zmiana mojego życia? I duchowa przemiana w oazę spokoju?

Szybko wymyśliłam pierwsze przyczyny mojego niedosytu: to pewnie dlatego, że mieliśmy połowę zajęć online (z pewnością spotkania "w realu" byłyby bardziej owocne), albo też z powodu zbyt małej grupy (i przez to niewielkiej wymiany doświadczeń pomiędzy uczestnikami), a może po prostu... zbyt mało się przykładałam?

Pudło. Prawdopodobnie nic z tych rzeczy.

Spróbujmy więc, po tym emocjonalnym uniesieniu, zrobić bardziej racjonalną analizę tego, co się  właściwie wydarzyło...

Po pierwsze: jakie były moje oczekiwania? Zdaje się, że dość wygórowane (chyba wyobraźnia poniosła mnie w stronę mnichów buddyjskich ;-) )... A przecież nigdzie nikt nie obiecuje nam, że po przejściu kursu z uważności nasze życie zmieni się o 180 stopni. Oczywiście może zmienić się bardzo, ale wiele zależy od naszego wyjściowego stanu, z jakim przychodzimy na pierwsze zajęcia. Na przykład - jeśli miewasz automatyczne myśli, które wyolbrzymiają codzienne trudności i powodują jeszcze więcej stresu ("nawet tak prostej rzeczy nie potrafię zrobić dobrze", "teraz już na pewno wszytko pójdzie źle") - i odkryjesz te myśli w trakcie kursu i nauczysz się z nimi pracować - to myślę, że efektem będzie spora poprawa Twojego codziennego funkcjonowania i samopoczucia. Natomiast ja tego typu myślenia nie miewam i co więcej, relatywnie mocno o siebie dbam (zarówno o sferę fizyczną, jak i psychiczną). W dodatku jestem z wykształcenia pedagogiem, tak więc część tematów poruszanych na kursie, a związanych z naszym psychicznym dobrostanem, była mi już wcześniej znana. Nie mogło więc być mowy o jakimś radykalnym przeobrażeniu.

Czy w takim razie nic się nie zmieniło? Nie do końca. Z pewnością Mindfulness pozwala na większy wgląd w siebie i swoje potrzeby oraz pomaga zauważać siebie samego na co dzień. Mam na myśli zwłaszcza takie sytuacje, kiedy wpadamy w wir działań i pojawia się całkowite zapomnienie, że jesteśmy istotami, które potrzebują na przykład jeść, pić i spać. U mnie najbardziej zaniedbaną potrzebą podczas pracy z domu (czyli ostatnio od około pięciu tygodni bez przerwy) jest potrzeba ruchu - i dzięki uważności zdecydowanie łatwiej jest mi to dostrzec. Mam już za sobą kilka okresów bezruchu (w ciągu ostatnich lat), kiedy to poza wyjściem do pracy i z pracy nie robiłam absolutnie nic - i nigdy wcześniej "zasiedzenie się" nie przeszkadzało mi tak bardzo, jak teraz (właściwie to kiedyś w ogóle mi nie przeszkadzało). Obecnie sytuacja zmieniła się do tego stopnia, że codziennie ćwiczę przez kilkanaście minut jeszcze rano, przed pracą, w ciągu dnia wstaję od komputera i robię krótkie przerwy, żeby się poprzeciągać i rozruszać stawy, a po pracy znowu ćwiczę... Oczywiście to nie są długie godziny wykańczających treningów - raczej coś w stylu lekkiej rozgrzewki / jogi / stretchingu, ale chyba mogę powiedzieć, że zważywszy na okoliczności, ilość ruchu utrzymuję na całkiem przyzwoitym poziomie.

Jeśli chodzi o emocje i umiejętne radzenie sobie z nimi, to przede wszystkim chcę zaznaczyć, że to jest bardzo subiektywna i subtelna sprawa. Zdecydowanie nie chciałabym pisać tu o czymś, co w rzeczywistości nie ma miejsca (a na przykład tylko pojawiło się w mojej głowie w wyniku oczekiwań). Staram się więc podchodzić do tej kwestii bardzo ostrożnie, ale rzeczywiście wydaje mi się, że dzięki uważności mam większą świadomość tego, co się ze mną dzieje w danej chwili. Mam wrażenie, że dużo wcześniej jestem w stanie wyłapać sygnały świadczące o stresie oraz że łatwiej mi zachować jasność myślenia w trudnych sytuacjach. I choć zawsze wiedziałam, że nie warto stresować się sprawami, na które nie ma się żadnego wpływu, to teraz widzę to chyba jeszcze wyraźniej.

Są też obszary, (między innymi uważna komunikacja), co do których wiem, że nadal jest dużo pracy przede mną, aby je poprawić. 

Myślę, że trzeba tu zaznaczyć, że odbycie takiego kursu, to dopiero początek drogi do jeszcze lepszego życia. Jednorazowy wyjazd na obóz sportowy nie uczyni z nas sportowców i nie sprawi, że do końca życia będziemy w świetnej kondycji. Tak samo jest z kursem MBSR - dostaliśmy narzędzia, aby poprawiać naszą świadomość i uczyć się spokoju i cieszenia życiem, lecz teraz tylko od nas zależy, czy będziemy nadal rozwijać te umiejętności.

Podsumowując... w moim odczuciu miałam całkiem fajne i dobre życie już wcześniej - jednak zarówno moja samodzielna medytacja, jak i kurs Mindfulness - MBSR, uruchomiły jakąś machinę w mojej głowie... machinę, która pozwala wyraźniej zobaczyć, co jest dla mnie dobre, a co złe i pomaga zarówno w jeszcze większym cieszeniu się pozytywnymi rzeczami, jak i w przyjrzeniu się i znalezieniu rozwiązania na te sprawy, które wymagają poprawy. Mając to na uwadze, zdecydowanie zamierzam kontynuować ćwiczenie uważności i praktyki medytacyjne, których się nauczyłam.

I co myślicie? Są te fajerwerki, czy ich nie ma? :)


PS. Należałoby tu jeszcze dodać, że nadal przed nami jest "dzień uważności", czyli dzień, w którym niemal ciągiem, przez około 7 godzin wykonywane są różnego rodzaju medytacje. Zwyczajowo taki dzień przeprowadzany jest po szóstym tygodniu zajęć, jednak w naszym przypadku został przeniesiony na bliżej nieokreśloną przyszłość, z powodu epidemii.

PS2. Mąż mi podpowiada, że prawdopodobną przyczyną braku "fajerwerków" jest żal po stracie! I chyba coś w tym jest! Ten kurs był wyzwaniem - co tydzień nowe zadania, codziennie nowe działania podejmowane na drodze do celu... A później wspólne dzielenie się z sympatyczną i otwartą grupą swoimi osiągnięciami i niepowodzeniami, w atmosferze wzajemnego wsparcia i zrozumienia. Rzeczywiście będę za tym tęsknić!

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ćwiczenie uważności w ruchu